wtorek, 22 września 2015

Castleshaw- w poszukiwaniu rzymskiego fortu na obszarze Greater Manchester



  Znalazłam gdzieś na lokalnej mapie zwiedzając Chew Valley nieopodal Greenfield cudowną informację, iż nieopodal urokliwego górskiego  miasteczka Delph można zobaczyć pozostałości rzymskiego fortu. Nie bacząc na szereg przeszkód i inne plany na kolejny dzień wyruszyłam tam o poranku z zamiarem zdobycia fortu. Nie miałam zbyt wiele czasu, gdyż tego samego dnia miałam za zadanie zdążyć na samolot odlatujący z manchesterskiego lotniska do Charleroi, dodatkowo nie dysponowałam mapą i informacje na temat lokalizacji fortu były bardzo mgliste.


 Wybrałam się tam z samego ranka, startowałam z Middleton, po 24 minutach znalazłam się w Oldham, a stamtąd kolejne 25 minut jechałam do Delph. Delph jest urocze, podobnie zresztą jak Greenfield, i szereg innych miasteczek położonych w Górach Pennińskich. Urzekają malutkimi domkami z szarego kamienia, rwącymi rzeczkami, starymi kamiennymi mostami, "zapraszającymi" knajpami i wąskimi uliczkami (i jak do cholery przeciskają się tam te rozlazłe autobusy "olbrzymy"??), a ludzie są tam niezwykle serdeczni i pomocni.

urokliwości Delph
  W Delph nie miałam pojęcia, w którą stronę pójść, aby trafić  na szlak w kierunku fortu, więc chwilę kluczyłam po miasteczku, po czym zaczęłam wypytywać ludzi. Ludzie opowiadali dziwaczne historie i każdy z nich proponował inną trasę. Jeden  przecudowny dziadek przyznał się, że nigdy tam nie był, choć mieszka w Delph od urodzenia, tłumaczył jednak, że idealnie wie gdzie jest to miejsce. 
  W rezultacie trasa stała się dla mnie jasna, jednak kiedy już byłam prawie u celu, nie mogłam już zapytać nikogo o dalszą drogę, bo nikt oprócz koni i owiec w okolicy nie był zauważalny. Zamiast pójść prosto i zwyczajnie dojść  do  Castleshaw, zaczęłam zmierzać  nieco pod górę i dotarłam  dużo powyżej miejsca, które tak naprawdę mnie interesowało. 
  Była to jednakże niezwykle cudowna peregrynacja, bo przeżyłam tam niesamowity stan ducha, pewnego rodzaju duchowe zespolenie z czarem angielskiej prowincji, totalne duchowe odprężenie i jakieś nadzwyczajne zharmonizowanie z otaczającą mnie naturą. Podobnie jak bohater "Sklepów cynamonowych"  zostałam jakby pochłonięta i zaczarowana przez otoczenie. Ukazały się moim oczom ścieżynki sobowtóry, ścieżynki podwójne, nadzwyczaj pokrętne, kłamliwe i zwodne. Przez nie przemykały zwinne malutkie strumyczki, od których nie mogłam oderwać oczu,  i one w pewnym momencie zaczęły wyznaczać mi trasę mojego szalonego, przedpołudniowego spaceru. W pewnym momencie zaszłam na koniec jakiejś łąkowej przestrzeni i droga się skończyła. Pozostało mi przedrzeć się przez murek i wtargnąć na prywatny teren, niepokojąc przy tym owce; a następnie  łąkami poprzecinanymi przez wąwozy zejść w przestrzeń  leżących niżej dwóch przecudownych reservoir'ów z czystą, rzekomo pitną wodą (hm.. a na brzegu jednego pasły się owieczki i zanieczyszczały  ewidentnie jeziorko). Był to niezwykle urokliwy, choć odrobinę ryzykowny trip. Zmoczyłam przy tym totalnie buty, dodatkowo bardzo je obłociłam i zanieczyściłam wewnątrz, w rezultacie na lotnisku wyglądałam jak wyglądałam.








Nieopodal reservoir'ów zapytałam ponownie o drogę i  przepełniała mnie wielka radość, że jestem już parę kroków od i uda mi się absolutnie osiągnąć cel.



  Spotkanie z białą klaczą przypomniało mi o rytuale konsekracji panującego, którego relikty  zachowały się, aż po czasy wieków średnich u co niektórych ludów celtyckich. Polegał on na tym, że w  trakcie  intronizacji przyszły  król publicznie kopulował z białą klaczą, która następnie była zabijana, a następnie  król i jego współtowarzysze ceremonii zjadali ją na kolację ( po części opis za prof . Gąssowskim, moim ulubionym profesorem zresztą, któremu zawdzięczam moje odwieczne zakochanie w sztuce pradziejowej, Prahistoria sztuki, s.141).
  Pozostałości fortu rzymskiego nie były w żaden sposób widoczne z daleka, jednak kiedy byłam już zupełnie blisko fort mnie zwyczajnie zawołał, wystawiając mi na łące urokliwą dróżkę, na którą musiałam po prostu wkroczyć... i podążyłam już wtedy prosto do celu. A opowieść o samym forcie zostawię na kolejny dzień.....

...i oto moim oczom ukazał się kierunkowskaz, wskaźnik, cudowna strzałka celu;)


....i oto najurokliwszy z najurokliwszych gate do fortu:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz